HORYZONT

 Horyzont - najbardziej zżyte z nami i nieustannie towarzyszące nam od chwili narodzin pojęcie. Jesteśmy z nim tak nierozer­walnie zrośnięci, że nie zauważamy jego stałej obecności w naszej wyobraźni, w odruchach, w wielu warstwach naszej świadomości. Istnieje ono w nas jako poczucie "przydzielonego" nam ograniczonego zasięgu naszego odbierania świata. Umowna linia horyzontu wyznacza jego granice. Odczuwamy jej istnienie znajdujące się nawet w zamkniętym wnętrzu domu, na miejskiej ulicy, w głębi lasu czy na dnie górskiej doliny. Znajdujemy się w centrum nieprzekraczalnego kręgu, nad którym panujemy i którego jesteśmy więźniami.

Zasady perspektywy nieustannie utwierdzają nas w poczuciu naszej centralnej pozycji w świecie. Sugerują, że cały otaczający nas świat, oddalając się od nas, swojego centrum, traci na znaczeniu, karłowacieje, zanika, by w końcu stopić się w jednym punkcie - zniknąć. Możemy go odzyskać, dogonić go, przywrócić mu pierwotne znaczenie, rozmiary, barwy. Wymaga to jednak naszej bliskiej obecności, naszego patrzenia, naszego współbycia. Utrwalamy więc jego wygląd w naszej pamięci, sporządzamy jego wizerunki, by mieć choć jego namiastkę po naszym oddaleniu się.

Chcąc się przeciwstawić wyrokowi zamknięcia w otaczającym nas kręgu horyzontu, dokonujemy ogromnych wysiłków. Budujemy wieże, wchodzimy na górskie szczyty, podróżujemy. Podróżujemy coraz dalej i coraz szybciej. Stajemy się nałogowymi kolekcjonerami różnych, przypadkowych wizerunków świata. Im szybciej przenosimy się z miejsca na miejsce, im więcej wizerunków świata potrafimy przyswoić sobie w najkrótszym czasie, tym łatwiej znosimy nasz kompleks. Osławiony turysta, bez opamiętania fotografujący z jadącego autokaru atrakcje zwiedzanej okolicy, jest tylko ekstremalnym przykładem nałogowca, zwalczającego tkwiący w nas wszystkich kompleks.

Utrwalanie i konserwowanie w naszej świadomości tego wszystkiego, co było tylko efemerycznym wrażeniem lub co zniknęło skurczone do punktu, w chwili gdy nasze oddalenie się osiągnęło dopuszczalną granicę, mnożenie bezładnej kolekcji wizerunków,tworzących w nas chaotyczny magazyn, jest tylko najprymitywniejszym odruchem mającym nas przeciwstawić poczuciu zamknięcia w otaczającym nas kręgu horyzontu.

Nasza wyobraźnia jednak od dawna znajdowała doskonalsze sposoby przezwyciężania tego upokarzającego poczucia ograniczenia. Najradykalniejszym i zarazem najstarszym było po prostu ignorowanie problemu. Traktowanie wszystkiego jako jedno-planowe, równowartościowe zjawisko. Tę genialną metodę stosowali zarówno twórcy Lascaux czy Altamiry, jak i artyści niemal wszystkich epok po dzień dzisiejszy włącznie. Posługiwali się nią Egipcjanie i greccy malarze ceramiki, Aztekowie i twórcy rzymskich mozaik, malarze bizntyjscy i chińscy drzeworytnicy. Nawet europejski renesans ze swoimi naukowo-poznawczymi aspiracjami nie przeszkodził w namalowaniu Sykstyny Micńała Anioła, "Primavery" Botticellego, czy "Ukrzyżowania" Griinewalda.

Holenderskie martwe natury, skupiające naszą uwagę na wypełniających ramy obrazu kulinarnych akcesoriach i kameralne wnętrza mieszczańskie pełne sprzętów i ludzi, również chciały odwrócić naszą uwagę od niepokojącego problemu. Fascynacja drobiazgowym odtwarzaniem szczegółu miała chyba w podtekście ten sam cel. Są to wszystko przykłady genialnego ignorowania problemu. Odsuwania go poza sferę świadomego działania naszej wyobraźni.

Znamy jednak bardziej odważne metody, atakujące problem otwarcie i, co najważniejsze, skutecznie. Swoistym przezwyciężeniem kompleksu horyzonty były pejzaże chińskie z przenikającymi się niemal w nieskończoność strefami gór, nieba i wody. Peter Brueghel w swoich rozległych, panoramicznych pejzażach, pozbawionych "centralnego obiektu", stwarza sytuacje, które odczujemy jako fragmenty rozwijającej się we wszystkich kierunkach przestrzeni, wypełnionej wciąż nowymi formami, sytuacjami, przedmiotami, barwami. Kubiści próbowali jednoczesności widzenia z wielu punktów. Nadrealiści, a za nimi liczni twórcy kolażu konfrontują ze sobą odległe realności. Ekspresjonizm, ze swym rozbudowanym, egocentrycznym indywidualizmem bardzo rozwinął i wyakcentował problemy dynamiki, rytmu, kinetyki. Wreszcie Wąsy Kandinsky tworzy z tych oderwanych elementów pierwszą otwartą, autonomiczną rzeczywistość.tworzących w nas chaotyczny magazyn, jest tylko najprymitywniejszym odruchem mającym nas przeciwstawić poczuciu zamknięcia w otaczającym nas kręgu horyzontu.

Nasza wyobraźnia jednak od dawna znajdowała doskonalsze sposoby przezwyciężania tego upokarzającego poczucia ograniczenia. Najradykalniejszym i zarazem najstarszym było po prostu ignorowanie problemu. Traktowanie wszystkiego jako jedno-planowe, równowartościowe zjawisko. Tę genialną metodę stosowali zarówno twórcy Lascaux czy Altamiry, jak i artyści niemal wszystkich epok po dzień dzisiejszy włącznie. Posługiwali się nią Egipcjanie i greccy malarze ceramiki, Aztekowie i twórcy rzymskich mozaik, malarze bizntyjscy i chińscy drzeworytnicy. Nawet europejski renesans ze swoimi naukowo-poznawczymi aspiracjami nie przeszkodził w namalowaniu Sykstyny Micńała Anioła, "Primavery" Botticellego, czy "Ukrzyżowania" Griinewalda.

Holenderskie martwe natury, skupiające naszą uwagę na wypełniających ramy obrazu kulinarnych akcesoriach i kameralne wnętrza mieszczańskie pełne sprzętów i ludzi, również chciały odwrócić naszą uwagę od niepokojącego problemu. Fascynacja drobiazgowym odtwarzaniem szczegółu miała chyba w podtekście ten sam cel. Są to wszystko przykłady genialnego ignorowania problemu. Odsuwania go poza sferę świadomego działania naszej wyobraźni.

Znamy jednak bardziej odważne metody, atakujące problem otwarcie i, co najważniejsze, skutecznie. Swoistym przezwyciężeniem kompleksu horyzonty były pejzaże chińskie z przenikającymi się niemal w nieskończoność strefami gór, nieba i wody. Peter Brueghel w swoich rozległych, panoramicznych pejzażach, pozbawionych "centralnego obiektu", stwarza sytuacje, które odczujemy jako fragmenty rozwijającej się we wszystkich kierunkach przestrzeni, wypełnionej wciąż nowymi formami, sytuacjami, przedmiotami, barwami. Kubiści próbowali jednoczesności widzenia z wielu punktów. Nadrealiści, a za nimi liczni twórcy kolażu konfrontują ze sobą odległe realności. Ekspresjonizm, ze swym rozbudowanym, egocentrycznym indywidualizmem bardzo rozwinął i wyakcentował problemy dynamiki, rytmu, kinetyki. Wreszcie Wąsy Kandinsky tworzy z tych oderwanych elementów pierwszą otwartą, autonomiczną rzeczywistość.

Te wszystkie postawy utorowały w końcu drogę sytuacji, w której pojęcie zamkniętej i statycznej formy coraz częściej zastępujemy otwartą, rozwijającą się i dynamiczną strukturą. Ze starego, abstrakcyjnego pojęcia, awansuje ono do coraz powszech­niejszego codziennego sposobu odczuwania i interpretowania świata. Swoim uniwersalizmem i elastycznością, nadrzędnym stosunkiem do zjawisk i faktów sprawia, że stary kompleks horyzontu traci swą rację bytu. To uwolnienie się nie jest jednak pozba­wione nowych ograniczeń i uwarunkowań. Pojęcie otwartej struktury jest tylko hasłem wywoławczym, przyjęciem pewnej postawy.

Otaczający nas świat składa się z wielu nakładających się na siebie, przenikających się nawzajem, zwalczających się lub pod­porządkowanych sobie struktur. Ich wzajemne relacje, wypadkowe ich aktywności, splątane wątki ich powiązań, wielkość i rytm wprawiających je w ruch impulsów, stanowią równie trudną do przeniknięcia, fascynującą i ograniczającą nas barierę jak otaczająca nas linia horyzontu. Wyrwanie się z jej zamkniętego kręgu odbiera nam definitywnie złudne poczucie centralnej pozycji w świecie.

Następstwa tej postawy, tak mocno zakorzenione w europejskiej tradycji, całymi stuleciami miotały naszym samopoczuciem od skrajnego determinizmu po wybujałą wiarę w wyjątkowość naszej kondycji. To z niej przecież w prostej linii wywodzą się wszystkie dysproporcje, wszystkie lęki naszej dzisiejszej cywilizacji. Jeszcze długo będą tkwiły w naszej świadomości całe pokłady naiwności i barbarzyństwa przez nią uformowane. Istnieją one w naszej wyobraźni, w słownictwie, w nawykach myślowych, w ogrom­nej statycznej konstrukcji wzajemnych odniesień.

Wplątanie się w sieci otwartej, dynamicznej, nieustannie zmieniającej się struktury pozbawia nas wielu niepotrzebnych złudzeń. Nasze poczucie uwarunkowań jest może bardziej odczuwalne, lecz te nowe krępujące nas więzy są zarazem arteriami, łączą­cymi nas z całym skomplikowanym systemem. Przekazują nam jego impulsy, pozwalają nam czuć się jednym z jego elementów, stanowić z nim organiczną całość.

Rozszyfrowujemy splątaną sieć struktur. Staramy się odczytać jej poszczególne, elementarne wątki. Ich skala i zasięg są tak zróżnicowane i rozległe, że nasza wyobraźnia, chcąc się do nich dostosować musi bez przerwy, tak jak Alicja Carolla,zmieniać własną skalę.

Cieszy nas wyłowienie i odczytanie każdego z poszczególnych wątków, uchwycenie jego rytmu i charakteru. Cieszy nas, gdy chaotyczna, bezwzględna w swoich sprzecznościach i determinacji rzeczywistość, pozwala nam odkryć w sobie nieczytelny dotychczas dla nas porządek. Nie jest to sprawa konwencji stylistycznej, czy sposobu obrazowania. Nie jest też stopniem bezpośred­niości widzenia. Jest to sprawa postawy, naszego stosunku do widzianej natury. Wyczuwamy ją w dziełach artystów wielu epok i stylów, tkwiącą podświadomie lub celowo pod warstwą zewnętrznego, stylistycznego sztaiarzu. Znajdujemy ją w narysowanej przez chińskiego artystę dzikiej kaczce przelatującej nad wodą, w rozedrganym i pulsującym pejzażu Cezanne'a, a nawet w niektórych pod­partych teoretycznie i naukowo "strukturach" malarzy drugiej połowy XX wieku. Mimo tej ironicznej uwagi, popularyzacja otwartej postawy, wydobycie jej na zewnątrz, do poziomu świadomego, podstawowego działania ma ogromne znaczenie.

Przyjęcie dynamicznego, rozwijającego się, dialektycznego stosunku do widzianego świata, jest zwłaszcza w europejskiej tradycji, zjawiskiem pojawiającym się po raz pierwszy w tak powszechnej skali. Dopiero pełne przyswojenie sobie tej postawy pozwala nam na znalezienie właściwych proporcji i właściwego miejsca człowieka w świecie.

Na własnej skórze odczuwamy jak stary, statyczny europejski antropocentryzm, ze swoją fragmentarycznością, pragmatyczną estetyką i moralnością zaczyna działać przeciwko człowiekowi. Z trudem pozbywamy się całego balastu nawyków myślowych, wyobrażeń i schematów wytworzonych w nas przez swojski i ciasny krąg horyzontu.

Motyw wschodzącego lub zachodzącego słońca będzie nadal podniecał wielu malarzy, figurował na wielu godłach państwowych, symbolizował akcje i przedsięwzięcia, określał kultury, postawy, światopoglądy.

Jan Tarasin 1975

Dokumentacja